Recenzujemy

Aksameet Bistro – do zakochania jeden krok

Każda wizyta w nowej restauracji  jest jak randka w ciemno – idziemy na nią z entuzjazmem i liczymy na niezapomniane chwile. Aksameet Bistro, które zadebiutowało 14 lutego, rozbudziło moje nadzieje na tyle, żeby porzucić niepisaną tradycje omijania restauracji szerokim łukiem tego dnia. Nie obyło się bez niedociągnięć, ale wygląda na to, że strzała gastro-amora trafiła celnie.

Restauracja powinna przyciągać na wielu płaszczyznach, nie tylko kulinarnie, ale też koncepcyjnie i estetycznie. Pod tym względem Aksameet Bistro dostało fory już na starcie, lokując się w nieoczywistej, pofabrycznej lokalizacji przy ulicy Krakowskiej,  nieopodal restauracji, która na ten moment jest moją ulubioną w mieście.  Nieco wbrew industrialnemu otoczeniu, motywem przewodnim bistro jest intensywna, momentami wręcz neonowa zieleń, dzięki której elegancki klimat w nim panujący nabiera odrobiny nonszalancji. Estetyka miejsca przyciągnęła mnie na równi z menu otwarcia, w którym znalazł się daniel, perliczka czy ryżowe kluseczki mochi, plus kilka niespodzianek

Kolacją rozpoczął bardzo przyjemny amouse bouche, czyli blin gryczany z odrobiną śmietany i marchewką  w stylu bezbłędnie imitującym wędzonego łosia. Wegetariańska impresja na temat klasycznej przystawki dawała nadzieję na kreatywność w kolejnych daniach.

Blin i tuńczyk

Przystawki podzielono na męskie i damskie – w menu kobiecym znalazł się łosoś na warzywnej salsie z wasabi, w męskim – tatar z daniela z gruszką. Łosoś okazał się najsłabszą propozycją z zaserwowanych – mdły, bez wyrazu, na warzywnej sałatce z serii „u cioci na imieninach”. Sosy nie poprawiły sytuacji, a wasabi, które w tym zestawie rzeczywiście świetnie by zagrało, najwidoczniej znalazło się tylko w opisie dania. Na drugim biegunie, jako topowa pozycja całej kolacji, uplasował się aksamitny tatar z daniela, świetnie zgrany z dominującą słodyczą gruszki i subtelną kwasowością reszty dodatków. Będę zawiedziona, jeśli ta pozycja nie trafi do menu na stałe.

Po przystawce na stołach pojawiło się „buraczane cappuccino” z pianką z koziego sera i usmażoną na maśle chałką. Zgodnie z nazwą, krem podano w filiżance, gdzie serowa pianka imitowała spienione mleko. Nie jestem miłośniczką kremów z buraka, ale to cappuccino mogłabym jeść litrami. Kozi ser złagodził intensywność buraka, a słodko-kwaśne nuty sprawiły, że całość stała się propozycją z pogranicza deseru o konsystencji piankowego musu.  Podobnie jak w przypadku blina, sposób podania i koncepcja sprawiły, że oczywiste połączenie wypadło świeżo i kreatywnie.

Kubki smakowe przed daniami głównymi oczyściła naprawdę fenomenalna ogórkowa granita, bardzo słusznie podbita cytrusową kwasowością, która świetnie współgra  z mdławą, warzywną słodyczą.  Ktoś na kuchni ma rękę do granity i świetnie by było, gdyby trafiła do karty jako jedna z propozycji deserowych.

Damskie danie główne składało się ze smażonej perliczki i klasycznego, mocno kremowego risotto, a w męskim pierwsze skrzypce grały wołowina i puree z podwędzanego ziemniaka. Risotto zdobywa punkty za bardzo kremowy sos i małego minusa za nieco zbyt twardy ryż. Tak, wiem, risotto to nie ryżowy kleik, ale wolę, kiedy jest nieco bardziej miękkie, zwłaszcza sparowane z sosem tego typu. Nic do zarzucenia nie mam perliczce – miękkiej, soczystej, delikatnej, broniącej się smakiem bez dodatkowego tłuszczu czy sosu i z cienką, lekko chrupiącą skórką. Przygotowanie chudego drobiu w tak smaczny sposób, w zasadzie w wersji saute, to sztuka – ukłony dla autora tego dania.

Bez zarzutu była też wołowina, a podwędzane, ziemniaczane puree zasługuje na krótkie oklaski. Unowocześnianie klasycznych smaków jest najwyraźniej znakiem firmowym Aksameet Bistro, a pole do popisu jest spore. Jedyne, co niekoniecznie wyszło w tym daniu to prezentacja , nad którą dobrze byłoby popracować, jeśli ma trafić do karty na stałe.

Uwielbiam niespodzianki kulinarne, ale w przypadku słodkości perfekcyjny i tradycyjny deser zawsze wygra z awangardą. Aksameet Bistro pogodziło oba te przekonania w deserze z ryżowymi kluseczkami mochi. Choć na polskim stole są niespodzianką, w Japonii to deserowa klasyka.  Serwowane na ciepło, klejące kluseczki z pistacjowym sosem i orzechową posypką wprawiły mnie w autentyczny zachwyt. Danie wyglądało bardzo apetycznie, czego absolutnie nie oddaje moje zdjęcie, więc po prostu je pominę.

Pierwszą randkę  z Aksameet Bistro uznaję za bardzo udaną, ale dopiero kolejne pokażą, czy jest potencjał na gorące uczucie. Wam polecam przynajmniej przelotny flirt z tą restauracją – na pewno nie pożałujecie.

Aksameet Bistro, ul. Krakowska 180

Kasia

1 Komentarz
  1. olaf 5 lat ago

    Witam
    Ponieważ recenzja jest dosyć obszerna mam bardzo krótką uwagę :
    Zgodziłbym się ,że Łosoś , o którym Pani pisze, mógł rozczarować smakiem .Pragnę jednak przypomnieć ,że na Walentynkach ( zakładam ,że o nich mowa w powyższej relacji) serwowany był Tuńczyk (z sosem ponzu) oraz wasabi – który , chyba przypadkiem, został uwieczniony na fotografii w postaci zielonych kropek …Naturalnie biorę do serca wszelkie uwagi i Obiecuję popracować nad smakiem oraz konsystencją ” sałatki” aby nie kojarzyła się z cyklicznymi imprezami u cioci 😉
    pozdrawiam serdecznie
    Olaf Ratz ( autor menu)

    Reply

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również