Nadchodzą fastfoody…
Frytki pochłonięte ukradkiem w McDonaldzie na obrzeżach miasta, biała kiełbasa z chrzanem w popularnym barze i kultowe klopsy z Ikei. Slow food slow foodem, ale dla zdrowia psychicznego niezbędne jest incydentalne „odchamienie kulinarne” w popularnych barach szybkiej obsługi. Dlaczego?
„Jedziemy do Ikei!” – padło hasło w poniedziałek, a cztery niewiasty zgodnie stwierdziły, że głównym celem wycieczki będą klopsy, czyli danie osławione w ikeowym menu. Nic to, że dwie z nich to blogerki kulinarne, których celem jest sprawdzanie, gdzie we Wrocławiu zjeść lepiej. Klopsy muszą być, no i już.
Podobnie jest z frytkami. Można twierdzić, że na co dzień, to tylko łódeczki, a najlepiej ziemniaki w mundurkach. Można pasjami wygotowywać krem ziemniaczany i zachwycać się sałatką kartoflaną z dodatkiem czerwonej cebuli. Można, ale gdy zapada zmrok, chyłkiem przemykamy do McDonalda czy innego KFC, by na chwilę dostąpić grzesznej przyjemności ziemniaków (lub ziemniaczanego suszu) skąpanych w oleju, być może nie pierwszej świeżości.
Winny jest… tłuszcz. To on uzależnia, zwala z nóg i pomimo codziennej deklarowanej miłości do rukoli, hummusu i fancy żarcia, zwracamy się czasem w kierunku fastfoodowego paskudztwa, które odbija się rykoszetem na naszym samopoczuciu. Bo nie ukrywajmy – szybkie i tłuste jedzenie to przyjemność chwilowa, ale nie sprawia, że czujemy się lepiej. Energii toto nie dodaje, a z tyłu głowy pozostaje niesmak, że może to jednak blogerkom z wybujałym ego już nie przystoi.
Puentą powinno być zdjęcie zdrowej przekąski, którą wybrałyśmy zamiast wspomnianego jedzenia w wersji fast. Nic bardziej mylnego. Kobiety bywają zmienne, ale nie w wersji chwilowej słabości pod postacią fastfooda. Przełykając jednak ostatnią frytkę, przeszła mi przez głowę myśl, że może kolejnym razem do frytek zamówię sałatkę.
Dobrze wiedzieć, że tego typu blogerki nie są idealne i potrafią zachować się 'po ludzku’ sięgając po coś niezdrowego. 😛
No dobra, zjadłyście klopsa i….? Nic? Nie będzie opinii? 🙂