Recenzujemy

Jungle: oswojona dzikość smaku

Gdzie indziej, jak nie w najzieleńszym rejonie Wrocławia powstać mogła restauracja, która wystrojem i menu nawiązuje do egzotyki na talerzu. Jungle działa w sąsiedztwie wrocławskiego zoo, a konkretnie przy tutejszym hotelu. Jej twórcy odpowiadają za sukces lokali Seafood Bar & Market oraz Jaffa, co już na wstępie zachęca, by dać szansę tutejszej kuchni.

Dżungla w jej nazwie jest typowo azjatycka, bo też do tych tradycji kulinarnych nawiązuje karta. Znajdziecie w niej same dobrze znane klasyki, od pad thaia, przez różne rodzaje curry czy spring rollsy po owoce morza w tempurze. Różnorodnie, choć bez większych zaskoczeń. Chcący w miarę kompleksowo poznać tutejszą ofertę mogą zamówić talerz Combo (69 zł), na który postawiliśmy i my. Skomponowano go z tutejszych przystawek, dodając smażone w tempurze kalmary, krewetki i szaszłyki satay. Na talerzu poza nimi znalazły się więc dwa rodzaje spring rollsów, smażone sajgonki lumpia, warzywa w tempurze i słupki batatów smażone z dodatkiem krewetek. Do zestawu dodawane są sosy, w tym słodki chilli, orzechowy, rybny i majonez limonkowy, w zestawie z kilkoma chipsami krewetkowymi. Do zamówienia dorzuciliśmy także zupę Pho Bo z wołowiną (23 zł).

Prym na talerzy zdecydowanie wiodły krewetki i kalmary – po ekipie związanej z Seafood Bar & Market można się spodziewać, że będą przynajmniej przyzwoite. Soczyste, aromatyczne krewetki i mięsiste kalmary bez śladu gumowatości świetnie zgrywały się z dedykowanymi im sosami. Jeśli więc tempura i owoce morza to dla was wzorcowe połączenie, zdecydowanie warto wypróbować je w Jungle.

Drugą lokatę zajęły szaszłyki z kurczaka. Mięso było miękkie i lekko zezłocone, marynata wyrazista, a dedykowany im sos orzechowy naprawdę fenomenalny. Poszukiwacze lekkości i świeżości wypróbować tutejsze spring rollsy, napakowane warzywami i podkręcone subtelną nutą świeżej mięty. Sajgonki również zaskoczyły bardzo świeżym i soczystym warzywnym farszem, ale aż prosiły się o odrobinę więcej wyrazistości i doprawienia.

Ostatecznie do gustu najmniej przypadły nam warzywa w tempurze. Do tego zestawu zdecydowanie lepiej nadałaby się orzeźwiająca surówka, przynosząca oddech po sporej ilości przekąsek smażonych na głębokim tłuszczu. Bataty z krewetką to pomysł tyleż dziwny, co po prostu nieudany – trudno mi znaleźć jakiekolwiek pochwały dla tej przystawki. Zupa z dużą ilością ryżowego makaronu, tajskiej bazylii i kiełków mung ujęła nas korzennym aromatem i odrobiną pikanterii, choć tu znów przydałaby się dodatkowa szczypta soli.

Co jeszcze się udało? Zdecydowanie wystrój. W Jungle rzeczywiście możecie poczuć się jak w wyjątkowo ekskluzywnej wersji bungalowu, w którym hamaki i łóżka z baldachimem zastąpiły pluszowe kanapy i krzesła. Ponieważ restauracja znajduje się na piętrze, z okien widać wyłącznie korony drzew, a pod nimi dodatkowo umieszczono pełne roślin donice i ceramiczne lampiony. Wzrok przyciągają też koty Maneki Neko w kilku kolorach rezydujące za barem (każdy z machającą łapką). Wyróżnikiem wnętrza jest też efektowny mural z neonem na przeciwległej ścianie. Glamour podlany odrobiną dzikości i podkręcony mocnymi barwami to udane połączenie, w które wpisuje się też charakterystyczna, ceramiczna zastawa.

Kuchnia, klimat i otoczenie zdecydowanie zachęcają do odwiedzin w Jungle. Tutejsza dzikość jest oswojona na tyle, by przypadła do gustu każdemu poszukującemu odrobiny egzotyki i odmiany od dobrze znanych smaków.

Jungle
ul. Wróblewskiego 7, I piętro Hotelu Zoo
Pełne menu

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również