Dzieje się! ,  Recenzujemy

Pappatore mi amore

Włoska kuchnia z fantazją

Jeśli chcesz dobrze zjeść, musisz nadłożyć drogi – tak w ostatnich tygodniach mogłoby brzmieć moje osobiste, gastronomiczne motto. Jeszcze przed odwiedzinami w świetnej, ołtaszyńskiej Woławinie trafiłam do Pappatore na Krzykach, gotowa do weryfikacji wszystkich superlatyw, które czytałam o tym miejscu.

Marketing szeptany to zdecydowanie najlepszy przyjaciel peryferyjnych restauracji. Gdyby nie on, zapewne nie tylko nie dowiedziałabym się o tym miejscu, ale też nie odwiedziłabym go nawet, gdybym jakimś cudem znalazła się w okolicy ulicy Wietrznej. Pappatore to bardzo niepozorny, mały lokal na nowym osiedlu, którego nie wyróżnia ani szyld, ani wnętrze. Przypadkiem trafiają tu więc wyłącznie okoliczni mieszkańcy, niekoniecznie świadomi potencjału tutejszej kuchni. A ten, zwłaszcza jak na miejsce tak skromne, jest ogromny.

pappatore_logo

pappatore_restaurant

Pretekstem do odwiedzenia „żarłoka” (tak nazwę restauracji tłumaczyć można z języka włoskiego) po raz kolejny był Restaurant Week, przy czym tutejsze menu było opisane wyjątkowo enigmatycznie, więc na dobrą sprawę nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Już po pierwszych kęsach przystawki nie wątpiłam, że wybór był dobry. Smażone lody z bawolego mleka na pesto z zielonych pomidorów i galaretce z soku pomidorowego to absolutna petarda, będąca wariacją na temat sałatki caprese. Galaretka zapewniła kwaśną i orzeźwiającą podbudowę, w słodkim, pomidorowym pesto pobrzmiewały bazyliowe nuty, a absolutnie genialne lody z bawolego mleka to nieoczywisty hołd złożony mozzarelli, w najlepszej, najbardziej aksamitnej i delikatnej wersji robionej właśnie z mleka bawolic.

pappatore_przystawka

Od włoskiej przystawki przeszliśmy do dania głównego, łączącego smaki polskie z azjatyckimi. Potrawa opisana w menu jako „maczanka pappatoriańska” okazała się rodzajem kanapki na grubej pajdzie chleba, składającej się z boczku, szynki, kapusty, grzybów, świeżej kolendry i azjatyckich sosów, w tym curry. Całość prezentowała się imponująco i smakowała nadzwyczaj dobrze – chleb był przyjemnie chrupki, boczek rozpływał się w ustach, kolendra gwarantowała orzeźwienie, a sosy nadały całości charakteru. Doczepiłabym się jedynie zbyt dużej ilości sałatki z białej kapusty.

pappatore_ikona

W deserze ponownie pojawił się włoski akcent – w naczyniu przypominającym laboratoryjną szalkę czekał dyniowy sernik na włoskiej bezie z dodatkiem owoców. Słodka beza miała być kontrapunktem dla lekko mdławego sernika, który jednak jak na mój gust również potrzebował nieco więcej cukru. Mimo to połączenie sernika, bezy i malin w jednym kęsie dawało bardzo przyjemny efekt.

pappatore_deser

Rzut oka na standardowe menu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Pappatore warto wpisać na listę gastronomicznych pewniaków, z obowiązkiem odwiedzin przynajmniej raz na sezon. Niech zawiły dojazd i spora odległość od centrum Was nie zniechęcą – u żarłoka na Wietrznej naprawdę warto ucztować.

Pappatore
ul.Wietrzna 24

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również