Dobrze, choć nie bez wpadek
Kulinarna rewolucja na Psim Polu trwa w najlepsze. Już za tydzień na tutejszym ryneczku działalność rozpocznie nowa knajpka z sushi, a w jej sąsiedztwie kilka tygodni temu otwarła się restauracja Kamienica. Do tej pory w jej miejscu działał lokal El Commandante, znany głównie z rewolucji w karcie, kiepskiej obsługi i nienajgorszej pizzy. Ta ostatnia najwyraźniej nie wystarczyła, żeby utrzymać lokal w dzielnicy, która od kilku lat systematycznie podnosi kulinarną poprzeczkę. Wspomniana wcześniej restauracja Kamienica potwierdza tę tezę, bo tutejsze menu, a przy okazji również ceny, nie odstają od gastronomicznej czołówki ze ścisłego centrum miasta. Ale czy smaki nadążają za ambicjami lokalu?
Ci, którzy pamiętają barwną kakofonię El Commandante, powitają wystrój Kamienicy z prawdziwą ulgą. Wnętrze jest białe z akcentami z ciemnego drewna, pod sufitem pojawiły się kosze z roślinami, a na ścianach żartobliwe zdjęcia „smakoszy”. W krótkiej karcie znaleźć można kulinarne evergreeny podkręcone mniej typowymi dodatkami, ale też kilka bardziej intrygujących pozycji, w tym gęś po azjatycku czy polędwicę z dzika.
Na początek zamówiliśmy gravlax z łososia (25 zł) i gęsie consomme z wiśniami i pierożkami ravioli nadziewanymi grzybami (19 zł). Bulion z gęsi rzeczywiście był klarowny i wyjątkowo lekki, a słodkie wiśnie dobrze go komplementowały, przy okazji dodając daniu głębi. Nieco gorzej wypadły pierożki, których ciasto było zdecydowanie za grube, choć grzybowemu farszowi nie można niczego zarzucić.
Gravlaxovi pochwały należą się za prezentację – rzadko spotyka się tak pięknie serwowane dania. Kawałki łososia znalazły się na talerzu w towarzystwie wędzonej śmietany, musu z pieczonych jabłek, szczypiorkowej espumy, jadalnych kwiatów i przepysznych cebulek perłowych marynowanych w soku pomarańczowym. Łosoś mógłby być nieco delikatniejszy i bardziej miękki, ale ze względu na naprawdę świetne sosy i dodatki można przymknąć na to oko.
Po udanych przystawkach przyszedł czas na dania główne. W tagliatelle (29 zł), które poleciła mi kelnerka, makaronu było tak dużo, że między wstążkami trudem można było odnaleźć kawałki grzybów i wołowiny. Sos śmietanowy był kremowy i delikatny, a grzyby aromatyczne , ale wołowina w tym daniu to nieporozumienie. Wielkość kawałków wahała się od kilkucentymetrowych po takie, które z trudem dawało się nabić na widelec, a wszystkie były zdecydowanie za twarde. Niestety, mięso zepsuło całkiem dobrze zapowiadające się danie.
Znacznie lepiej wypadła polędwiczka wieprzowa na plackach z cukinii i szpinaku (27 zł). W tym wypadku mięso było przyrządzone sprawnie pod względem miękkości, ale przydałoby się lepiej je doprawić i zamarynować przed przyrządzeniem. Placki, choć umiarkowanie apetyczne na pierwszy rzut oka, okazały się bardzo delikatne w smaku, a całość dopełniał bardzo udany sos z koziego sera.
Po makaronowym niewypale z ulgą przywitałam pięknie wyglądający deser. Ten jednak okazał się najgorszym daniem kolacji – panna cotta z rokitnika (17 zł) była twardym, seropodobnym krążkiem, którego nie ratowały, po raz kolejny, bardzo udane owocowe sosy i kawałki marynowanej dyni. Zdecydowanie najlepszą częścią tego deseru były karmelizowane chipsy z gruszki, których, o ironio, nawet nie wymieniono w opisie dania. Kucharz najwyraźniej przejął się deserowym niewypałem, bo gdy podzieliłam się wrażeniami z kelnerką, chwilę potem wróciła z propozycją drugiego na koszt firmy. W ten sposób na nasz stół ponownie trafiła panna cotta, tym razem kokosowa i drugi deser z karty, czyli marcepan z dziką róża, musem z kasztanów i smoczym owocem (27 zł). Panna cotta miała tę samą bazę i konsystencję, więc była kiepską rekompensatą, choć w tym wypadku kokosowy smak był zdecydowanie lepiej wyczuwalny od rokitnika.
Drugi deser to jednak zupełnie inna bajka – robiony ma miejscu marcepan ze słodko-kwaśnym akcentem dzikiej róży był wyjątkowo smaczny, choć połączenie go z ziemniaczaną nutą kasztanów nie do końca mnie przekonało. Powtarzam to do znudzenia, ale i tutaj świetny okazał się sos, tym razem z mango/marakui (nie byłam pewna). Kawałki smoczego owocu orzeźwiały całość tej bardzo zgrabnej kompozycji.
Tutejsze desery są warte uwagi, ale panna cotta (co ważne, robiona na agarze, a nie żelatynie) zdecydowanie wymaga pracy, zwłaszcza, że jako znacznie tańsza od drugiej deserowej pozycji, z pewnością jest wybierana częściej. Deser marcepanowy, choć o wiele smaczniejszy, jest mniejszy i o 10 złotych droższy.
W początkach funkcjonowania restauracji błędy to rzecz naturalna i tym łatwiej je wybaczyć, a nie da się ukryć, że w tym lokalu drzemie spory potencjał. Szef kuchni jest „szczególarzem”, o czym świadczy przywiązanie do nienagannej prezentacji, świetne sosy i mnóstwo różnorodnych elementów na talerzach, co wyjątkowo mnie ujęło. Kolejnym plusem jest sprawna i miła obsługa, która cieszy tym bardziej, że w El Commandante kulała na całej linii. Kucharzowi na przyszłość życzę lepszej ręki do panna cotty i mięs, a za jakiś czas na pewno wrócę sprawdzić, jak radzi sobie z innymi daniami, do czego również Was zachęcam.
Restauracja Kamienica
ul.Bolesława Krzywoustego 320 (rynek Psiego Pola)