Dzieje się! ,  Recenzujemy

Restaurant Week: Woławina

Winni świetnego smaku

Za takie rzeczy powinno się wsadzać za kratki. Niczego nieświadomy człowiek przyjeżdża do restauracji na obrzeżach miasta, próbuje paru dań i już wie, że w najbliższej przyszłości to miejsce doprowadzi go do finansowej zguby. Nie może być inaczej, bo Woławina ma wszelkie zadatki, żeby trafić do ścisłej czołówki najlepszych wrocławskich restauracji.

Do Woławiny z przypadku trafić mogą co najwyżej mieszkańcy Ołtaszyna, na którym się znajduje. Wszyscy inni muszą wierzyć, że nadłożone kilometry i korki w godzinach szczytu rzeczywiście się opłacą, w czym ma ich utwierdzić renoma mistrza grillowania Jacka Kempy, który stoi za tutejszą kuchnią. Mnie do wizyty zachęcił przede wszystkim mięsny charakter restauracji i perspektywa soczystego steka, który chodził za mną od kilku miesięcy. Chęci zbiegły się w czasie z Restaurant Weekiem, więc nadarzyła się dobra okazja, żeby stosunkowo tanio przetestować potencjał restauracji. O jego skali świadczy menu, w którym wprawdzie zabrakło wołowiny, ale za to pojawiły się polędwica ze strusia i carpaccio z ośmiornicy, na co dzień nieobecne w karcie. Ambicji kuchni zdecydowanie nie brakuje, więc stolik rezerwowałam z nadzieją, że obietnica, która składa takie menu, nie pozostanie bez pokrycia.

wolawina_menu

Pisząc o tej restauracji nie można nie wspomnieć o wystroju, ewidentnie przemyślanym i bazującym na najlepszych, europejskich wzorcach. Wrocławską Woławinę pod tym względem śmiało można by przenieść do Berlina, Londynu czy Brukseli. Nienachalnie eleganckie wnętrze jest równocześnie nowoczesne, stylowe i przytulne, a jego największym wyróżnikiem jest przestrzenny, ażurowy sufit zrobiony z drewna. Ten akcent narzuca kolorystykę całości, zdominowaną przez brązy i miedź na efektownych, siatkowych lampach. Ten widok utwierdził mnie w przekonaniu, że warto było odwiedzić Woławinę nawet, jeśli jedzenie nie spełniłoby oczekiwań.

wolawina_wnetrze

Kolację rozpoczęło carpaccio z ośmiornicy z pokrzywowym winegretem, słodkim sosem z dodatkiem chilli, buraczkami i krewetkami na dokładkę. W takim doborze składników (i sposobie ich przyrządzenia) dobrze widać znajomość preferencji modelowego klienta, który do owoców morza podchodzi z pewnym dystansem. Z krewetką trudno przestrzelić, zwłaszcza gdy jest przygotowana z taką jak tu wprawą, a dobrze przygotowana ośmiornica ma bardzo delikatny, tylko subtelnie rybny smak, możliwy do zaakceptowania nawet przez sceptyków. Wyraziste dodatki przełamujące rybne nuty i piękna prezentacja dopełniły dzieła, którym ta przystawka była niewątpliwie.

wolawina_przystawka

Krewetki i ośmiornica pokazały, że wbrew wołowi w nazwie, tutejsi kucharze obchodzą się świetnie z każdym mięsem, co ostatecznie potwierdziło danie główne. Przede wszystkich czapki z głów za dobór głównego składnika, bo strusiego mięsa nie zjemy chyba nigdzie indziej we Wrocławiu. Próbując go po raz pierwszy w zasadzie nie miałam oczekiwań, choć spodziewałam się smaku drobiowego, jednak strusia polędwiczka zdecydowanie bardziej przypomina delikatną wieprzowinę. Mięso z naszych talerzy było miękkie, soczyste i lekko słodkawe, co jest jego wyróżnikiem. Na talerzu strusia sparowano z równie subtelnymi dodatkami, czyli gnocchi, grillowanymi pomidorkami koktajlowymi i brokułem w tempurze. Całość była bardzo zgrabna smakowo, nieprzesadzona i spójna. Kucharz ewidentnie wie, co robi i nie musi podkręcać talerza efekciarskimi składnikami, a takie podejście bardzo sobie cenię.

wolawina_glowne

Kończący kolację deser ponoć smakował festiwalowym gościom tak bardzo, że restauracja planuje dołączyć go do stałego menu. Creme brulee na bazie zielonej herbaty z musem czekoladowym i sosem mango to rzeczywiście bardzo przyjemny zestaw w zasadzie skazany na sukces. Nuta zielonej herbaty uratowała creme brulee od banału, a czekoladowy mus na szczęście nie był intensywnie kakaowy z goryczką, ale delikatny i lekko mleczny. Mango uwielbiam pod każdą postacią, więc tu również nie mogło być pudła.

wolawina_deser

Cóż dodać więcej poza tym, że ogromnie żałuję, że Woławina znajduje się na drugim końcu miasta. Stałe menu prezentuje się naprawdę ciekawie, a przy okazji względnie przystępnie cenowo – poza stekami ceny głównych dań mieszczą się w przedziale 30-40 złotych. Restaurant Week oczywiście daje tylko skromny wgląd w możliwości restauracji, ale po tej kolacji mam podstawy, żeby wieścić temu miejscu ogromny sukces, gdy tylko wici rozejdą się po Wrocławiu i okolicy.

Woławina
ul. Strachowskiego 7A

Kasia

5 komentarzy
  1. KInga 7 lat ago

    Bardzo smakowity wpis – na głodnego lepiej nie czytać. Bardzo apetyczne i ładne zdjęcia 🙂

    Reply
  2. Kamila 7 lat ago

    Niestety zachęcona wpisem z bloga wybrałam się z rodziną na niedzielny obiad do tejże restauracji. Trudno mi zrozumieć to, co zastalam na miejscu. Początek zapowiadał się obiecująco. Zadzwoniłam do restauracji zapytać o wolne miejsca, żeby niemile się nie zaskoczyć, gdyby ich nie było. Miła pani serdecznie nas zaprosiła, wiec z dużymi oczekiwaniami udaliśmy się na miejsce.
    Wystrój rzeczywiście ładny, karta ciekawa i sporo gości.
    Pierwsze problemy zaczęły się przy kartach menu, których brakowało na taką ilość gości. Kelnerki zabiegane, dwie na zmianie nie poświęcające wystarczajaco czasu gościom. No ale może jedzenie dobre?
    Może byłoby dobre, ale czas oczekiwania na potrawy wyniósł ponad 1,5 godziy. Nasze 2,5 letnie dziecko zaczęło powoli dostawać krecka z nudów i glodu. Obsługująca kelnerka zwodzila nas, że nasze potrawy juz wychodzą z kuchni, co było nieprawda. Między czasie okazało się, że kuchnia bądź ona sama zapomniała o makaronie dla naszego synka. Nie byliśmy jedynymi niezadowolonymi gośćmi. Kilka niezależnych od siebie osób zwyczajnie opuściło z oburzeniem lokal po tym, jak nie mogli doczekać się na jedzenie. Ci co się doczekali mieli pomylone zamówienia. Mimo że nasi sąsiedzi ze stolika obok poprosili szefa kuchni na salę ten tego nie zrobił, próbując wybrnąć z tej żenującej sytuacji anulowaniem rachunku.
    My w ramach rekompensaty dostaliśmy pół kaczki, która była przeznaczona dla innych gości, którzy zdążyli wyjść wściekli z restauracji. Wiec nawet rekompensata nie była z klasą. Pani kelnerka nie informowała nikogo o czasie oczekiwania na potrawy.
    Co do jedzenia po tym, co działo się wokół obsługi i czasu wydawania potraw, niewiele mogę powiedzieć z powodu narastającej irytacji i niedowierzania. Jedyne co zapamiętałam i to znów in minus to powtarzający się w kilku potraw sos pomarańczowy z chilli, co uważam za wielką wpadkę szefa kuchni.
    Podsumowując: wielkie rozczarowanie i brak chęci do kolejnej wizyt.

    Reply
  3. Kamila 7 lat ago

    P.S. Antrykot bardzo smaczny, sałatka z krewetkami również. Tak na pocieszenie 🙂

    Reply
    • Kasia 7 lat ago

      Bardzo mi przykro, że kiepska obsługa zepsuła Pani wrażenia, przy okazji mojej wizyty wszystko pod tym względem było bez zarzutu, choć lokal też był pełny. Wynika z tego, że po Restaurant Weeku Woławina padła ofiarą własnego sukcesu i jak na razie jeszcze sobie z tym nie radzą, szkoda. Ale zachęcałabym, żeby Pani przesłała uwagi również do nich, chociażby przez Facebooka, żeby wiedzieli, że klienci ich bacznie obserwują i wyciągają konsekwencje 🙂

      Reply
  4. Kamila 7 lat ago

    Oczywiście poinformowałam obsługę o swoich uwagach, również uprzedzając o wpisie. Mój mąż dostał informacje, że wczoraj nie bylo głównego szefa i zabrakło jednego z kucharzy oraz kelnerki. Jednak sytuacje pewnie dałoby się uratować, gdyby obsługa wprost i szczerze poinformowała o trudnościach. Może mieliby mniej klientów, ale przynajmniej nie dochodziłoby do kłopotliwych sytuacji.

    Reply

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również