Niespodzianki na Gaju
Choć Pinola figuruje na wrocławskiej mapie gastronomicznej już od dawna, wcześniej nie miałyśmy okazji jej odwiedzić. Bijemy się w pierś, a braki wciąż wypominali nam znajomi mówiąc „jak to, nie byłyście w Pinoli?”. Gdy więc robiąc sobie na moment przerwę od sprawdzania nowo otwartych miejsc postanowiłyśmy wybrać się na Gaj, okazało się, że tym razem to Pinola daje nam prztyczka w nos zamykając się na czas remontu. Okazja, by się poznać, nastąpiła 8 marca.
Nie bez powodu podkreślam datę odwiedzin: Dzień Kobiet, nerwowo rezerwujący stoliki w restauracjach panowie i panie udające zaskoczenie wyszli tego dnia tłumnie „do ludzi”. I faktem jest, że w mocno popołudniowych godzinach Pinola przeżyła prawdziwe oblężenie. Czy to jednak tłumaczy niedociągnięcia?
Tego dnia nie szykowałyśmy się na recenzję – chciałyśmy zjeść smacznie, spędzając babskie święto przy daniach poprawiających nam humor. Zdecydowałyśmy się więc wspólnie na przystawkę – grzanki, czyli pieczywo z pieca z kremem z gorgonzoli, szynką parmeńską, suszonymi pomidorami, rukolą i oliwą (16 zł), pizzę wiejską z boczkiem, pomidorkami koktajlowymi, czosnkiem, cebulą, pieczarkami i szczypiorkiem (27 zł) oraz sałatkę Cezar Pinoli (28 zł).
Na początek na naszym stole pojawiła się przystawka w postaci czterech apetycznych grzanek. Pieczywo było chrupiące, dodatki wysokiej jakości, choć przy wyrazistym smaku rukoli i szynki parmeńskiej ginęła gorgonzola. Jedyne nasze zastrzeżenie dotyczyło stopnia wypieczenia kromek – miejscami były zdecydowanie zbyt twarde.
Zadowolone, choć nie urzeczone (ale będąc uczciwą, trudno zaskoczyć prostą przystawką), z niecierpliwością czekałyśmy na dania główne. Gdy po kilkunastu minutach kelnerka podała nam resztę potraw z naszego zamówienia, jeszcze przed konsumpcją poczułyśmy rozczarowanie. Żadna z zamówionych potraw nie wyglądała tak, jak spodziewałybyśmy się tego po restauracji z renomą Pinoli.
Pizza zarówno wizualnie, jak i smakowo okazała się porażką. Ciasto o zbyt grubych brzegach pozbawiono zupełnie soli, a ranty dodatkowo były zbyt spieczone. Nie sposób było poczuć smaku sosu pomidorowego, bo na pizzy było go jak na lekarstwo. Dodatki, może i poprawne, nie były w stanie wybronić całości. Słowem – pizzę być może zaakceptowałabym w dowozie z osiedlowej pizzerii za maksymalnie 15 zł, w tej cenie wywołała wyłącznie smutek i rozczarowanie.
Kasina sałatka niestety nie obroniła tego, co zaprezentowała sobą pizza. Cezar, a więc klasyka gatunku, to z pozoru danie bardzo proste, ale może zarówno zachwycić (Olszewskiego 128 i Malarska 25!), jak i pozostawić niesmak. Ta tutaj była niespójną mieszanką niedopracowanych elementów – nieprzyprawionego kurczaka, zbyt spieczonego bekonu, pokruszonej, czerstwej bagietki imitującej grzanki (?!) oraz przytłaczającego majonezowego sosu Cezar o delikatnym posmaku anchois, który zabił ostatnie złudzenia, że sałatka może być smaczna. Gwoli ścisłości, w karcie to danie nazywało się „Cezar Pinoli” a nie „Cezar”, co poniekąd tłumaczy obecność pomidorów czy jajka sadzonego, ale to nie zmienia faktu, że sałatka wyglądała jak zrobiona naprędce we własnej kuchni z resztek obiadowego kurczaka i pozostałej w lodówce zieleniny.
Nie chcąc sugerować się złym pierwszym wrażeniem, Pinolę postanowiłyśmy odwiedzić raz jeszcze, różnicując nasze zamówienie. W ostatniej chwili postanowiłyśmy testowo spróbować pizzy margherity, głównie po to, by ponownie zweryfikować ciasto i sos. Dodatkowo zamówiłyśmy też pikantne strozzapreti z wędzonym boczkiem, pomidorkami koktajlowymi, czosnkiem, ostrą papryką, winogronami, serem owczym pecorino i oliwą (27 zł), kluseczki Pinoli z kurczakiem (domowe kluseczki, świeży szpinak, suszone pomidory, pietruszka, śmietana, parmezan – 28 zł) oraz wspólnie czekoladowy deser w cenie 13 zł (mus z gorzkiej czekolady, mascarpone z likierem baileys, ciasto cygaretkowe, lody, sos jeżynowy).
Jakież było nasze zaskoczenie, gdy otrzymałyśmy już swoją pizzę! Pięknie wypieczona, z cieniutkim, chrupiącym i pysznym ciastem, z optymalną ilością sosu pomidorowego podkręcającym smak ciasta, dobrym jakościowo serem i aromatycznymi listkami bazylii. Co więc poszło nie tak poprzednim razem?
Entuzjazm nieco zelżał przy daniach głównych. Moje strozzapreti było misz-maszem różnych składników, które może i ładnie wyglądały w opisie dania, niespecjalnie jednak sklejały się w całość. Makaron ugotowano poprawnie i w zasadzie nie można było nic zarzucić pozostałym elementom dania poza tym, że nie tworzyły spójnej kompozycji. Gorące i wizualnie średnio apetyczne pomidorki koktajlowe parzyły podniebienie, a sos z białego wina był właściwie płynną pozostałością na dnie talerza. Przypominało to nieco domowe danie z rodzaju „co mam, to wrzucę do garnka”, w wersji pikantnej. Potrawę ratował dobrej jakości makaron, zapewnie ręcznie robiony w Ragu. Nieco pracy nad dodatkami i mogłoby z tego wyjść naprawdę smaczne danie.
Co do kluseczek Pinoli zdania są podzielone: ja w porównaniu z moim daniem byłam nimi zachwycona, Kasia umiarkowanie. Kluseczki były miękkie i przyjemnie ziemniaczane, sos gęsty i aromatyczny, a kurczak miękki i niezbyt przyprawiony, stanowiąc miłe tło dla całej potrawy. Kluski grały tutaj pierwsze skrzypce, moim zdaniem – z naprawdę dobrym skutkiem.
[Kasi zdanie odrębne]: gnocchi same w sobie rzeczywiście smakowały świetnie, ale szpinakowy sos absolutnie przytłoczył wszystko, co znalazło się na talerzu, Kurczaka na dobrą sprawę mogłoby nie być, podobnie jak suszonych pomidorów, które choć z natury wyraziste, nie były w stanie przebić się przez szpinakową bazę. To danie na dobrą sprawę zgubił nadmiar sosu, bo smaku jego samego trudno mi cokolwiek zarzucić.
Najjaśniejszym punktem naszych dwóch wizyt był deser, który zamiast mus czekoladowy, powinien nazywać się POEZJA. Mus o smaku gorzkiej czekolady nie był za słodki, miał też idealną, aksamitną konsystencję. W zależności od upodobań, można go było łączyć z jednym lub kilkoma równocześnie dodatkami, intensyfikując doznania. Kwaskowaty sos jeżynowy, lekki krem na bazie mascarpone, orzechowa posypka, a może lody? Z każdą łyżeczką powstawały nowe, pyszne kompozycje. Jeśli miałabym wybrać jedno danie, na które bez wahania pofatygowałabym się do Pinoli z drugiego końca miasta, bez wątpienia byłby to właśnie ten deser.
Pinola wywołała w nas lawinę różnych odczuć – począwszy od gniewu i silnego rozczarowania, przez zaskoczenie i nadzieję, aż po deserowy zachwyt. W Pinoli jest ciekawie, z fantazją, ale też nierówno, co może rozczarować nawet najbardziej oddanych klientów. Dopiero teraz rozumiemy też przekrój różnych, często skrajnych opinii na temat tego miejsca. Z naszej strony możemy tylko powiedzieć jedno: pracuj nad sobą, Pinolo, by swój duży potencjał przekuć w rzeszę ZAWSZE zadowolonych klientów.
Pinola
Świeradowska 51/57