Recenzujemy

Restaurant Week: Mama Manoush

Restaurant Week: start!

Jesień spod znaku Restaurant Week to od paru lat nasza (i mamy nadzieję, również Wasza) nowa, świecka tradycja i absolutnie najlepsza okazja do sprawdzenia możliwości restauracji, w których nie bywamy na co dzień. W tym roku cena kolacji wzrosła z 39 do 49 złotych, niemniej w większości lokali z listy trzydaniowe, pełnowymiarowe menu w tej cenie to wciąż okazja.
W tej edycji , która potrwa od 21 do 30 października, na liście znalazło się 25 restauracji, w których miejsce możecie rezerwować za pośrednictwem strony www.restaurantweek.pl.

Wśród nich znalazła się Mama Manoush, założona przez właścicieli renomowanej La Maddaleny, która rok temu absolutnie nas zachwyciła. Jako ambasadorki tegorocznej edycji Restaurant Week sprawdziłyśmy, czy w siostrzanym lokalu poziom jest równie wysoki.

Przystawka: okoń morski/ okładniczki/ szparagi morskie/ topinambur

Danie spójne w teorii, złączone wspólnym, rybnym mianownikiem, w praktyce jest najsłabszą pozycją w zestawie. Okonia przytłoczyły przyprawy, a zbyt długa obróbka odebrała mięsu delikatność. Towarzyszące mu mięczaki smak zawdzięczają wyłącznie wdzięcznej, rakowej pianie, ale na ich widok smak schodzi na drugi plan – naszym zdaniem wygląd i struktura okładniczek są po prostu nieapetyczne.

Danie główne: polędwiczka cielęca/ czerwona soczewica/ konfitura z jarzębiny/ dynia/ burak/ chilli /cebulka perłowa/ jus/ szczawik zajęczy/

Rozczarowanie przystawką minęło po pierwszym kęsie obłędnie delikatnej i soczystej cielęciny obtoczonej w buraczanym pudrze. Kwaskowata, jarzębinowa konfitura świetnie kontrowała subtelne w smaku mięso, a towarzyszące mu dodatki: korzenne, złocista cebulka i grzyby przypominały, że na talerze na dobre zawitała jesień. Jedynym kontrowersyjnym elementem był soczewicowy „falafel” w formie pomarańczowych kosteczek ze zmielonych i ugotowanych ziaren. W dbałości o piękną formę niestety zgubił się smak. Soczewica w każdej postaci potrzebuje solidnego doprawienia, które wydobędzie jej orzechowe nuty i nada charakteru. To potknięcie nie zmienia faktu, że mięso jest wybitne i ono samo stanowi dostateczny argument za wyborem kolacji właśnie w Mama Manoush.

Deser: brownie/ burak/ orzech włoski/ kozia chałwa/ banan/ mandarynka

W przypadku deseru pewne jest jedno: spolaryzuje opinie. Warzywa w słodkościach już dobrych kilka lat temu przestały być nowinką, ale łatwiej akceptujemy je w roli dodatku czy tła – tu burak zdecydowanie wybija się na pierwszy plan. Gorzka czekolada zgrabnie kontruje jego kwasowo-ziemne nuty, niemniej ten smak nie jest dla każdego. Mi w tej kompozycji najbardziej nie pasuje… nazwa. Mamy tu ewidentnie do czynienia z ciastem czekoladowym, ale na Boga, nie z brownie. Ciasto jest miękkie i wilgotne, ale też bardzo lekkie, piankowe i nietłuste, co zasadniczo je od brownie odróżnia. Jeśli więc nie przepadacie za deserową sztampą, Mama Manoush i pod tym względem dostarczy sporo wrażeń.

W tym wypadku zachęcanie lub odradzanie rezerwacji nie ma sensu, bo miejsca w tej restauracji rozeszły się w kilka dni. Tych, którym udało się je złapać zachęcamy do dzielenia się wrażeniami, bo ten zestaw z pewnością wzbudzi wiele emocji.

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również