Kisses zamiast Besos
Możecie narzekać, że Kuchenne Rewolucje to cyniczna drama z platynowym lokiem w tle, wyrzucić telewizor przez okno i schować się pod kamieniem. Gdy jednak Magda Gessler zawita do Waszego miasta, trudno ten fakt przeoczyć. We Wrocławiu najwyraźniej panuje zasada „do trzech razy sztuka”, bo dopiero trzecia i ostatnia rewolucja ma szansę przyjąć się na dobre.
Dobrych kilka lat temu na pierwszy ogień poszła restauracja Steak & Lobster, która z powodzeniem funkcjonuje do dziś. Jednak ze względu na wysokie ceny i mało przystępną lokalizację w pobliżu lotniska, niewielu wrocławian miało okazję sprawdzić jej ofertę. Zeszłoroczna rewolucja odbyła się na Trójkącie, gdzie powstał Przystanek Wrocek. Jego właściciele nie do koca udźwignęli temat tak prozaiczny, jak kuchnia domowa. Dramatem knajpki jest ponura lokalizacja, przez którą nawet wizyta w tym miejscu za dnia może przyprawić o ciarki. Ostatni efekt rewolucji to Bistro By The Way na Hubskiej, w którym pierwsze skrzypce gra kuchnia amerykańska. Na szczęście, nie ta spod znaku do bólu oklepanych burgerów i pizzy, choć te ostatnie to scheda po poprzednim menu.
Pokrótce dodajmy, że w samym odcinku standardowo nie obyło się bez większych i mniejszych dram oraz rzucania fartuchem. Poza nową knajpą dał nam też takie perełki, jak kanadyjskiego pasierba Magdy Gessler i moją nową idolkę, która stwierdziła, ze Bistro By The Way to pierwsze miejsce we Wrocławiu z kuchnią amerykańską. Po całość zapraszamy tutaj.
Bistro By The Way (wcześniej Kwadratowy Talerz) od progu uderza pin-upowym różem, którego babski wydźwięk łagodzą zdobiące ściany Cadillaki w egzotycznej scenerii. Jak w dobrym Dinerze, każdy gość może poczęstować się kawą z ekspresu przelewowego. W miseczkach na stołach znajdziecie popcorn robiony w maszynie stojącej na barze. Jest i neon za kontuarem oraz drobna kratka na stołach, szkoda tylko, że obsługa nie ma mundurków wpisujących się w konwencję. Na dużym ekranie przelatują zdjęcia dań, wiec nie trzeba zamawiać w ciemno. W menu, nie wiedzieć czemu, znajduje się wyłącznie zdjęcie kremu z batatów.
Z karty zamawiamy wspomnianą zupę podawaną z tostem z bananem i serkiem gorgonzola (9 zł), do tego hitowego cup sandwicha w wersji z czterema serami (17 zł), sałatkę cezar (25 zł) i bananowego szejka (8 zł). Szejk pod względem rozmiaru był nadzwyczaj skromny, ale za to przepyszny i na wskroś domowy. Nie ma mowy o mlecznej brei z bananowym aromatem, do tej porcji trafiły prawdziwe, dojrzałe owoce.
Jako fanka sałatki cezar zamawiam ją wszędzie, gdzie kuchnia jest na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Magda Gessler do tego dania lubi się przyczepiać, wiec spodziewałam się, że w tym wydaniu mogę spodziewać się efektu w miarę wiernego oryginałowi. I rzeczywiście, mamy tu świeżą sałatę rzymską, miękkie kawałki kurczaka, parmezan i boczek, a do tego oczywiście anchois. Całość spięto całkiem przyjemnym, choć nieco zbyt goryczkowym winegretem. Porcja jest słuszna i zdecydowanie na konkretny głód. Chętnie jednak zastąpiłabym kilka polędwiczek plastrami kruchego boczku, który na tym talerzu był reprezentowany wyjątkowo skromnie.
(Aga) Z wegetariańskich propozycji wybrałam wspomniany krem z batatów jako przystawkę oraz sandwicha na właściwe danie. Z batatami w zupie spotkać się można wyłącznie czytając menu, bo w smaku słodki ziemniak absolutnie nie jest wyczuwalny, skutecznie zabija go posmak włoszczyzny. Ma jednak przyjemną konsystencję, a tost z bananem osładza całość i wyróżnia na tle zup-kremów serwowanych zazwyczaj z grzankami. Nie polecam ortodoksyjnym fanom batatów, a zwolennikom luźno interpretowanych kremów warzywnych.
Słowem, które przychodzi na myśl po ujrzeniu tosta wraz z dodatkami jest „przepych”. Na talerzu sporo się dzieje, a cała sążna porcja kosztuje 17 zł. Wygodna jest forma podania: dzięki wykałaczkom tosty trzymają się założonej konstrukcji, a całość prezentuje się ciekawiej niż standardowo serwowane tosty. Te tutaj przyjemnie chrupią i stanowią niezłą przekąskę, choć jak na wersję serową (emmentaler, gorgonzola, mozzarella, cheddar), to sery nie są w centrum uwagi, a jedynie dodatkiem. Nie do końca rozumiem obecność rukoli na tym talerzu – american dream byłby wspanialszy, gdyby ich miejsce zajęły krążki cebulowe. Nota bene, bardzo smaczne i tylko żal, że wyłącznie trzy.
Bistro By the Way odwiedziłyśmy w kilka dni po emisji odcinka, więc zajęty do ostatniego stolika lokal to zapewne po części kwestia ciekawości. Jeśli jednak poziom dań się utrzyma, właściciele nie powinni mieć powodów do narzekań. Znajdziecie tu solidny, amerykański comfort food, bez fajerwerków, ale z pomysłem i szacunkiem dla produktu.
Bistro By The Way
ul. Prudnicka 4a
Dzięki za recenzję! Z chęcią przetestujemy 🙂
Proszę zmniejszyć trochę rozmiary i wagę zdjęć, bo ciężko się strona ładuje a taki duży format nie jest potrzebny dla przeglądarek.
Dzięki za sugestię, teraz powinno działać już lepiej 🙂
Właśnie wybieramy się tam, przydatna recenzja a ten gość co pisze, że mu zdjęcia się wolno lądują może niech pomyśli o zmianie dostawcy internetu…