Czas to pieniądz.
Gdy tempo życia daje nam się we znaki, a przełykana chyłkiem kawa i ciastko w sieciówkowej kawiarni odbija czkawką, czas by na chwilę zwolnić i zajrzeć do Panato Café, prowadzonej przez spółdzielnię Panato. Minuty płyną tam jakby wolniej i przyjemniej, a popularna maksyma „czas to pieniądz” nabiera dosłownego znaczenia.
To nasza kolejna wizyta w nadodrzańskiej przestrzeni. Na co dzień nie jest nam po drodze, ale kuszone ciekawymi propozycjami niebanalnych lokali, zaglądamy częściej w te rejony, z każdej wycieczki wracając oczarowane. Nie inaczej było tym razem. Panato Café to z pozoru miejsce, jakich wiele. Przepyszna kawa (ukłony dla Czarnego Deszczu), oferta herbat, w której Kasia mogła przebierać, smaczne ciasta i napoje pokroju Dobrego Materiału. Wszystko to jednak… bezcenne.
W Panato płaci się bowiem za czas. Wchodząc do urokliwej przestrzeni, otrzymujesz „kartę pobytu”, na której Barista-Zegarmistrz wpisuje godzinę przybycia. Następnie spędzasz czas w dowolny sposób – popijasz kawę, samodzielnie przygotowujesz sobie herbatę, zjadasz ciastko (albo trzy), rozmawiasz, grasz w planszówki lub… po prostu rozkoszujesz się spokojem. Godzina przyjemności kosztuje niespełna 13 zł. Co więcej, czas w Panato płynie tylko do 4 godzin. Potem możesz przebywać już w nim bezpłatnie, płacąc za cały dzień maksymalnie 35 zł.
Od kulinarnej strony, ja zachwyciłam się pysznym Flat White i szarlotkową muffinką, Kasia – obłędnie czekoladowym (i wegańskin!) ciastem. Flat White zostało przyrządzone przez młodego pomocnika, a zawstydziłoby niejednego dorosłego baristę. Jabłkowa muffinka była wilgotna w środku, miała optymalną ilość cukru i była po prostu smaczna. Mistrzostwem było jednak ciasto czekoladowe, które liczbą czekoladowych endorfin uwiodłoby niejednego łasucha. Jednym słowem – błogość.
Mimo że od naszej wizyty w Panato minęło już trochę czasu, wciąż uśmiecham się na samo wspomnienie. Zajrzymy tam zapewne niebawem, by pouśmiechać się znowu nad kubkiem pysznej kawy i innych niespodziewanych przysmaków.