Dzieje się!

Wrocław Culinary Fest: Szynkarnia [działa] i Zdrowa Krowa [ZAMKNIĘTE]

Wege-eksperymenty na podpłomyku.

7 dni,15 restauracji i 15 złotych za zestaw składający się z przystawki i dania głównego, serwowany w każdej z nich. Tak w liczbach przedstawia się pierwsza edycja Wrocław Culinary Fest, w której brałyśmy udział jako degustatorki. Dania z testowanych restauracji zapewniły nam całą paletę wrażeń, od zachwytów po rozczarowania, dlatego szczerze zachęcamy do weryfikacji naszych opinii na własną rękę – Festiwal kończy się jutro, czyli 2 sierpnia.

Szynkarnia

Byłam przekonana, że w tej degustacji nic nie może pójść źle. Szynkarnię odwiedzam praktycznie od chwili, gdy powstała i cenię za świetne piwo, lokalne produkty oraz przepyszne podpłomyki. Wśród wrocławskich lokali trudno wskazać drugi, w którym tak zgrabnie połączono cechy pubu i restauracji, bez kompromisów po żadnej ze stron.

Agnieszka w Szynkarni bywa rzadziej, ale że w kwestii jedzenia raczej się zgadzamy, przyjęła moje zapewnienia za dobrą monetę. Przystawka sprowadziła nas na ziemię głównie ze względu na ilość tłuszczu. Smażony fenkuł w smaku kojarzył się z cebulą, a dodatek czerwonych porzeczek nie wniósł do całości niczego szczególnego. Bardzo smacznym elementem przystawki była bułka, której jednak trudno było wybronić całe danie.

Szynkarnia_przystawka

Cała nadzieja w podpłomyku – pomyślałam po starterze, zwłaszcza, że miks sera, kaszanki i moreli brzmiał całkiem smacznie. Niestety kwaśny, morelowy mus zdecydowanie zdominował smak dania. Gdyby zastąpiła go słodka konfitura, łagodny chutney czy nawet suszone morele, wrażenie byłoby znacznie lepsze. Ser, podpłomyk i kaszanka osobno smakowały dobrze, a podpłomyk świetnie się prezentował, ale morele zepsuły efekt.

Szynkarnia_podpłomyk

Mimo to moja sympatia do podpłomyków z Szynkarni pozostaje niezmienna, bo nie dalej jak wczoraj znów zachwycałam się nimi w wersji z serem, żurawiną i orzechami – naprawdę palce lizać. Festiwalowe menu nie zwaliło nas z nóg, co nie zmienia faktu, że Szynkarnia jest naprawdę warta odwiedzenia.

Zdrowa Krowa

Bez glutenu, bez laktozy, bez cukru – taki napis widnieje na tablicy z menu Zdrowej Krowy, nie pozostawiając wątpliwości co do charakteru tutejszej kuchni. To, co niektórych skutecznie odstraszy przed postawieniem nogi w knajpce, dla nas było zapowiedzią ciekawych, smakowych wrażeń. I rzeczywiście, na festiwalowych talerzach było wiele niespodzianek, choć niekoniecznie pozytywnych.

Krowa_przystawka

Duży plus dajemy za przystawkę, która przy drobnych modyfikacjach mogłaby znaleźć się w menu restauracji ze znacznie wyższej półki. Grzybowy mus z amarantusem był delikatny i jedwabisty nawet bez tłuszczowego lub mlecznego składnika wiążącego. Jego łagodność przełamywał słodko-kwaśny, pieczony pomidor, a chrupkości dodawały grzybowe chipsy, niestety mało wyraziste w smaku. Najmniej udaną częścią startera była galaretka z pomidora, której zalety kończyły się na wyglądzie. Bladoróżowe kryształki pozostawiły w ustach kwaśny posmak,  a  w głowie pytanie o to, po co w ogóle znalazły się na talerzu. Kwas pomidora dawał wystarczający balans, więc kolejny składnik tego typu był zupełnie niepotrzebny. Wizualnie wzbogacił kompozycję, ale w jego miejscu zdecydowanie chętniej zobaczyłabym na przykład ziemię z orzechów lub chipsa z jednego z warzyw korzeniowych. Takie dodatki lepiej wpisałyby się w „leśny” charakter talerza, który przy okazji zyskałby kolejną fakturę. Niezależnie od tych wątpliwości, starter był naprawdę ciekawym doświadczeniem smakowym.

Krowa_danie główne

Zaskoczenia innej natury czekały w daniu głównym. Zacznę od tego, że szefowa kuchni włożyła wiele starań w jego prezentację i rzeczywiście, barwna kompozycja zachęcała do jedzenia. Problem w tym, ze jej głównym elementem była kiełbaska z czarnej fasoli, której wygląd…cóż…wzbudził w nas skojarzenia jak najdalsze od kulinarnych. Jej smak był przyzwoity, ale konsystencja dodatkowo zniechęcała do jedzenia – po próbie odkrojenia kawałka ten natychmiast się rozpadał.  Kiełbasce towarzyszyły jaglane kopytka ziołowe, w smaku mocno przypominające pesto. Wciąż próbuję znaleźć powód, dla którego ktoś wpadłby na połączenie ich w jednym daniu – może szefowa kuchni mi to wytłumaczy? Kopytka były smaczne, choć ewidentnie brakowało im soli, przez co Aga uznała je za kompletnie pozbawione smaku. Kwiatkiem do kożucha były też sosy – mus z papierówki i chutney z porzeczek. Jabłko i fasola jakimś cudem razem zagrały, ale porzeczki nie pasowały absolutnie do niczego, może poza owocami ozdabiającymi talerz.

To danie wybitnie nas skonsternowało i po wyjściu bardzo długo wymieniałyśmy się uwagami. Przykład Krowy dobrze pokazuje, że łączenie zbyt wielu smaków i pomysłów w jednym daniu to droga na manowce. Od tego przybytku zdecydowanie rozbolały nas głowy, ale szefowej kuchni nie można odmówić inwencji. Ze swojej strony radziłybyśmy dzielenie pomysłów na dwa – w tym wypadku mniej zdecydowanie znaczy więcej.

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również