Recenzujemy

Zachwyt na bis: przedwiośnie na talerzu w My Corner

Czyli powrót w wielkim stylu.

Na hasło „przedwiośnie” przed oczami widzimy soczyście zieloną trawę, kolorowe główki krokusów i pierwsze pąki na drzewach, Przedwiośnie kulinarne kojarzy się z jednym: nowalijkami, i to właśnie one stały się tematem przewodnim tematycznego wieczoru kulinarnego zorganizowanego przez My Corner Restaurant.

my corner taste

My Corner Taste to pomysł na pokazanie pełnej palety możliwości szefa kuchni, Łukasza Zaczyńskiego, na co dzień ograniczanych zawartością karty. Raz w miesiącu kuchnia może więc puścić wodze fantazji i zaserwować gościom to, co jej w duszy gra, przy czym kulinarna partytura ma swój motyw przewodni, związany z sezonowymi przysmakami. W ten sposób My Corner również wpisuje się w modny (i godny pochwały) trend gotowania ze składników dostępnych tu i teraz, gdy są najsmaczniejsze i najlepiej dostępne.

W każdej kolacji z tej serii jednorazowo uczestniczy 20 osób siedzących przy wspólnym stole, na który po kolei trafiają kolejne dania, najpierw omawianie przez szefa kuchni, a w przypadku naszej kolacji – również przygotowywane przez niego na oczach zebranych. Tradycyjną przystawką w My Corner, którą poznałyśmy już wcześniej, jest wypiekane na miejscu pieczywo z lokalnymi olejami – rzepakowym i słonecznikowym.

Po nich na nasz stół trafił amouse bouche, czyli sałatka z marynowanych wiosennych warzyw z kremem z koziego sera. Marynata przełamała słodycz marchewki nutą kwasowości, dodała wyrazistości ogórkowi i świetnie komponowała się z kozim serem o bardzo podobnym, kwaśno-słonym smaku. Patrząc ma miniaturowe ogródki na naszych talerzach, trudno było mieć wątpliwości co do motywu przewodniego kolacji.

my corner-przystawka

Właściwą przystawką były mule z białym winem i nowalijkami, które szef kuchni przygotowywał przy nas, przy okazji tłumacząc, że mule powinno się jadać tylko wiosną i jesienią, ponieważ wtedy są najświeższe i najsmaczniejsze. Wywar, w którym podano mule, był lekko pikantny dzięki dodatkowi papryczki chilli, a one same miękkie, subtelne w smaku i pozbawione charakterystycznych „rybich” nut, które wiele osób zniechęcają do owoców morza. W tym kontekście mule trudno oceniać, bo nieprzekonani raczej się nie skuszą, ale ci, którzy nigdy ich nie próbowali, powinni mile zaskoczyć się omułkami zaserwowanymi w takiej formie.

mycorner-mule-2

Clou kolacji było mięsne i składało się z polędwiczki wieprzowej sous vide, purée z batatów, młodych warzyw i sosu muślinowego ze szczypiorkiem. Niezorientowanym tłumaczymy, ze metodą sous vide polega na gotowaniu mięsa w szczelnym opakowaniu w niskiej temperaturze, dzięki czemu zachowuje wszystkie soki i w zasadzie nie można go przesuszyć. Takie mięso na patelnię lub ruszt trafia dopiero na koniec, żeby lekko zrumienić się z wierzchu.

my corner-glowne

W polskich restauracjach polędwiczki to popularne danie, zazwyczaj serwowane z dużą ilością sosu lub w nim duszone, żeby uniknąć przesuszenia. Jeżeli jednak dostajemy kilka kawałków „wałeczka” polędwicy, doświadczenie to bywa bardzo różne, o czym przy okazji kilku wspólnych wizyt w restauracjach mogłyśmy się przekonać. Polędwiczka zaserwowana nam tutaj była perfekcyjna, i przyznajemy to bez jakiejkolwiek przesady. Jędrna, miękka, delikatna, smaczna i świetnie skomponowana z dodatkami. Sos muślinowy doskonale pasował do mięsa, szkoda tylko, że szczypior, który miał w nim być, był praktycznie niewyczuwalny. Klasą samą w sobie było puree z batatów, choć podano je w ilości tak symbolicznej, że na pierwszy rzut oka z trudem można było dostrzec je na talerzu. Niezadowolenie z tego faktu wyrazili niemal wszyscy uczestnicy kolacji, wiec mamy nadzieję, że następnym razem kuchnia będzie hojniejsza. Ziemniak (zwykły lub słodki) to w Polsce świętość, której nie należy gościom skąpić 😉

my corner-deser

Kolację zakończył deser, czyli lawendowa panna cotta z galaretką z herbaty jaśminowej i migdałowym ciastkiem. Szef kuchni pokazał nam już wcześniej, że w deserach czuje się jak ryba w wodzie i tym razem też stanął na wysokości zadania. Panna cotta miała idealną konsystencję, była intensywnie śmietankowa i świetnie komponowała się z kruchym, migdałowym ciastkiem. Słodkość obu przełamywała galaretka z herbaty jaśminowej. Jedynym szkopułem była lawenda, a w zasadzie jej brak, bo przy najlepszych chęciach trudno było doszukać się jej smaku w deserze, który poza tym był po prostu przepyszny.

My Corner było moim restauracyjnym odkryciem i po tej wizycie Agnieszka mogła podzielić mój zachwyt. Jeśli i wy macie na to ochotę, restauracja uczestniczy w trwającym do niedzieli Restaurant Week, w ramach którego serwuje bardzo podobne menu. Jeśli nie uda się teraz, kolejna edycja My Corner Taste odbędzie się już 29 kwietnia. Jej tematem przewodnim będą szparagi, a biletów szukajcie na stronie My Corner na Facebooku. Z pełnym przekonaniem zapewniamy – naprawdę warto.

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również