Co dobrego u Barbary?
W czasie, gdy reszta Wrocławia zachwyca się kuchnią włoską, azjatycką, gruzińską, fusion, żydowską i wszelką inną obco brzmiącą, Barbara zmienia menu i stawia na składniki regionalne. I wiecie co? Robi to naprawdę dobrze.
Bar Barbara to miejsce odświeżone po 20 latach, położone w ścisłym centrum – tuż przy przejściu Świdnickim. Swój powrót zawdzięcza obchodzonej w tym roku Europejskiej Stolicy Kultury 2016, której to stała się punktem informacyjnym i obowiązkową pozycją na mapie wydarzeń kulturalnych. Kultura kulturą, ale i jeść trzeba – stąd Barbara startuje z odświeżonym, regionalnym menu, w którym nie zabrakło perełek Dolnego Śląska. A my, blogerzy, mogliśmy premierowo spróbować tych specjałów.
Na początek na stole pojawiły się sery na bazie mleka krowiego i koziego. Szczególnie skradł nam serca Mr Wańczyk i ser kozi z czarnuszką – oba wyraziste i wyróżniające się w smaku, o doskonałej konsystencji. Kasia popijała je regionalnym cydrem i winem (z Doliny Baryczy), a po jej minie łatwo było wywnioskować, że to duet doskonały. Ja, mimo braku alkoholu, co do doskonałości zaserwowanych serów nie mam również żadnych wątpliwości.
Po uczcie serowej, przyszedł czas na pierwsze danie – rosół z kaczki. Piękny kolor, tłusty, jak na kaczkę przystało, podany z marchewką w różnych kolorach – dla wielbicieli rosołu, prawdziwa gratka. W mojej opinii, mógłby być jednak nieco bardziej przyprawiony.
Drugą pozycją w menu, był pasztet z gęsich wątróbek. Zachwyca formą podania, głębokim smakiem i perfekcją w przyprawach. Dodatkowy plus należy się za cebulę, redukowaną w towarzystwie czerwonego wina. To jeden z naszych faworytów spośród wszystkich podanych tego wieczora potraw.
To uczta zdecydowanie nie dla jaroszy – nam obu daleko do tego miana, ale zapowiedź żeberek przyjęłyśmy ze sporą dozą sceptycyzmu. Muszę przyznać, że i do nich byłabym w stanie się przekonać – mięso nie było tłuste, a przy tym cechowało się ładnym aromatem. Podobnie jak wszystkie potrawy, także i tu urzekająca była kompozycja, zwłaszcza grzybki.
Już za połową – pomyślałyśmy czując, że mimo apetytu, możliwości naszych żołądków się kurczą. I właśnie w tym momencie na stole pojawił się kolejny faworyt – polędwiczka z purree selerowym i jarmużem. Mięso było perfekcyjne w każdym calu, a polędwiczką zachwycić przecież niełatwo. Doskonale komponowała się z selerem, który miał odpowiednią konsystencję i dopełniał całości wraz z przełamującą smak gorczycą. Po prostu pysznie.
Piątym i ostatnim daniem był deser. I w tym przypadku nie było rozczarowania. Lody o smaku orzecha włoskiego z karmelizowanymi orzechami w środku i sosem – mniam! Do tego kruche, czekoladowe ciastko, które pozwalało na dowolność jedzenia deseru. Pyszne zakończenie pysznej kolacji.
Bogactwo smaków, piękna forma podania, regionalne składniki i familiarna atmosfera – czego chcieć więcej na udanej kolacji? Jedynie tego, by powtarzać ją częściej – czego życzymy sobie i Barbarze.