Burgery i jeszcze trochę
Aga
Szaleństwo na punkcie streetfoodu trwa w najlepsze, a wraz z nim rosnące apetyty właścicieli foodtrucków na stacjonarne miejscówki. Prawie stacjonarnie funkcjonuje już Happy Little Truck (przy Marynce), zakotwiczyły też Bratwursty, a od niedawna również Pasibus. O ile z foodtruckiem nie miałyśmy okazji wcześniej się zaprzyjaźnić, o tyle chętnie wybrałyśmy się do Stacji Pasibus na Świdnickiej, żeby sprawdzić, czy jest faktycznie tak rewelacyjnie, jak mówią.
Wnętrze urządzono w industrialnym, surowym stylu stylu, co zdecydowanie współgra z charakterem podawanego tutaj jedzenia. Wystrojowi nie można nic zarzucić – jest prosto, jasno, króluje drewno i modernistyczne lampy, fajnym akcentem są wzorzyste płytki na barze. Brakuje jednak miejsca, by pomieścić wszystkich tych, do których dotarła wieść o pasibusowych burgerach i chcieliby się przekonać o ich smaku osobiście. Prób, by przysiąść w dwie osoby w skromnym metrażowo lokalu zaliczyłyśmy kilka – w końcu, pewnego sobotniego popołudnia, wreszcie się udało.
Nie sposób było zamówić coś innego niż burgery – ja wybrałam wersję klasyczną, ale jakże inaczej, w ostrym wydaniu. Kasia zdecydowała się na tzw. szarpaka. Jako przystawki zamówiłyśmy kulki serowe i krewetki, całość Kasia popijała lemoniadą, ja – tradycyjnie kawą.
Ode mnie wielki plus za kawę – to nie jest standardowy napój zamawiany w burgerowniach, a więc obecność tej dobrej jakości cieszy podwójnie. Urocze kubeczki-garnuszki (z jednej strony z logo Pasibusa, z drugiej Etno Cafe) skrywały napój naprawdę smaczny. I to w dodatku w przystępnej cenie – jeśli dobrze pamiętam, 5 zł. Komu więc do burgera pasuje kawa, temu tę w Pasibusie polecam z czystym sumieniem.
Co do lemoniady szału nie było, zabrakło balansu między cukrem i cytryną, a mięty jak na lekarstwo – radzimy dopracować, bo zapewne z napojów zimnych i bezalkoholowych to ona jest zamawiana najczęściej.
Nadszedł czas na przystawki. Zamówionym przez nas kulkom serowym (8 zł za 4 sztuki) nie można nic zarzucić – ser był smaczny, ciągnący się, a sos na bazie majonezu dopełniał spójnej, choć zdecydowanie nie lekkostrawnej, całości.
Gorsze wrażenie zrobiły na nas krewetki (6 sztuk – 16 zł). Mało przyprawione i niestety lekko gumowate. Dla mnie sytuację nieco ratował sos curry, który podkręcał smak, ale niestety nie zmienił ogólnego wrażenia. Krewetki w menu Pasibusa są według nas pozycją nietrafioną.
Po mieszanych uczuciach związanych z przystawkami, przyszedł czas na gwóźdź programu – burgery. I tutaj – chapeau bas, mój ostry burger w mniejszym rozmiarze (Gonzales – 15 zł), był naprawdę ostry, mięso dobrze wysmażone, dodatki spójne, a całość smakowała tak, jak smakować powinna. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to bułka mogłaby być nieco cieplejsza. Ale wybaczam, bo burger zrobił na mnie duże wrażenie.
Nieco mniejszą sympatią będę darzyć Pasibusowe frytki (+5 zł do burgera). Może i domowe, ale dla mnie są zbyt miękkie i nie do przejścia bez ketchupu (któremu nota bene należy się plusik). Na duży głód, zamiast mniejszego burgera + frytki (nieco ponad 20 zł), polecam wybranie kanapki w większym rozmiarze.
Kasia
Wszyscy szarpią, szarpie i Pasibus – burgery czy potrawki na bazie szarpanego mięsa jeszcze rok temu były egzotyką, a dziś spotkamy je praktycznie wszędzie. Pionierem było 8 misek, ponoć wciąż niedoścignione w tej kategorii, a Pasibus ma w ofercie aż trzy takie burgery. Ja wybrałam klasycznego Szarpaka z wołowiną, świeżą cebulą, ogórkiem kiszonym, sałatą lodową i sosem BBQ.
Szarpanego mięsa próbowałam po raz pierwszy i po tym doświadczeniu wiem jedno – zdecydowanie wolę burgery tradycyjne, mielone bądź siekane, nie szarpane. Mięso było bez zarzutu, miękkie i dobrze rozdrobnione, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że bez sosu byłoby zbyt suche. Sos BBQ w Pasibusowym wydaniu też nie zostanie moim faworytem, to po prostu nie mój smak. Świetne za to były świeże dodatki – ogórki i chrupka, słodka wręcz cebula, a bułka była bezsprzecznie najlepszą, jaką zdarzyło mi się jeść z jakimkolwiek burgerem.
Na Stacji Pasibus zatrzymać się zdecydowanie warto. Jest to miejsce smaczne (po wybraniu odpowiednich potraw), a lokalizacja w ścisłym centrum działa na jego korzyść. Przysiąść na chwilę, zjeść smacznego burgera i biec dalej – w poszukiwaniu lokalu na dłuższe posiadówki. O tej porze roku footruckowe menu pod dachem to zbawienie, ale przy tej okazji zatęskniłam do wizyty w klasycznym foodtrucku na wolnym powietrzu, z lekką partyzantką, bez tłoku i na totalnym luzie. Byle do wiosny…