Mogłabym znów zacząć tak: słyszałam o tym miejscu, wiedziałam, że istnieje, a jednak było nam ze sobą nie po drodze. To trochę fakt. Z drugiej jednak strony Pod Papugami kojarzyło mi się dotąd jako miejsce szyte pod turystę, który będzie dzięki knajpce wspominał Wrocław smacznie, ale jednak w nim nie zamieszka. Kojarzyło nie bez powodu użyłam w czasie przeszłym. Po pierwszym wrażeniu nie pozostało śladu.
Dla niezorientowanych: Pod Papugami to lokal mieszczący się w ścisłym centrum przyciągający fanów najoględniej rzecz ujmując kuchni europejskiej. W karcie znajdzie się coś dla amatorów sałatek, w przystawkach jest akcent regionalny pod postacią lokalnych serów, ale i włoskie carpaccio wołowe.
W daniach głównych mamy z pozoru bezpiecznego kurczaka, ale podanego z bardziej frywolnymi dodatkami niż ziemniaki z wody, a w deserach francuski creme brulee. Naszym zadaniem jednak zamiast testować befsztyka było skosztowanie propozycji roślinnych, co uczyniłam z prawdziwą przyjemnością.
Gwoli wyjaśnienia – nasze czteroosobowe grono zasiadające do roślinnej kolacji to na co dzień w większości amatorzy mięsa pod postacią wszelką. Wyjątek stanowię ja: z diety wykluczyłam mięso, a sporadycznie pozwalam sobie na zjedzenie owoców morza lub ryb. Dla mnie to zawsze ciekawe, gdy do bezmięsnego posiłku zasiadają osoby przyzwyczajone do posiłku jarskiego. Jakie były nasze wrażenia?
Spośród rozbudowanej wege karty wypróbowaliśmy większość pozycji. Na naszym stole pojawiła się więc biała pomidorowa na mleku kokosowym (16 zł), warzywny tatar vege (24 zł), seitan w BBQ (46 zł), żółte curry (38 zł), gołąbki z papieru ryżowego (38 zł), panierowany tempeh (46 zł) i jako jedyna opcja nie wegetariańska: makaron tagliatelle z tuńczykiem (44 zł). Deser to natomiast mango sticky rice (18 zł) i spoza karty sezonowej czekoladowy fondant (22 zł).
Na początek przystawki i od razu faworyt – biała zupa pomidorowa to totalny strzał w 10. Jedząc tę zupę miałam z jednej strony wrażenie jakbym wracała do dzieciństwa i tłuściutkiej pomidorowej przygotowywanej przez babcię, z drugiej strony był to też powiew świeżości, bo w babcinej pomidorowej kolendry przecież nie było. I właśnie ta kolendra, posmak pomidorów, mleka kokosowego i chrupkie warzywa urzekają w całości na tyle, że na tę zupę chce się wrócić.
Zdecydowanie mniej pochwał należy się tatarowi w wersji warzywnej. Zastanawialiśmy się z jakiego powodu danie nazwano tatarem – bliżej mu było jednak do sałatki. Warzywa choć smaczne po pierwsze nie prezentowały się apetycznie, po drugie nie kojarzyły się zupełnie z nazwą. Jako sałatka – przeciętnie, jako tatar – jestem na nie.
Z radością powitaliśmy dania główne. Cóż za feeria barw! Trzeba przyznać, że ktoś na kuchni bardzo dba o estetykę i kolory warzyw po prostu zachęcają do jedzenia. Daniami dzielimy się wszyscy dzięki czemu możemy wymieniać zdania na ich temat. Te oczywiście są podzielone, ale urzeka nas wiele. Ci, którzy doceniają azjatycki charakter dań i świeżość pochlebnie wypowiadali się na temat gołąbków, a w zasadzie spring rollsów. Urok świeżych warzyw doskonale podkręciły obłędne, naprawdę obłędne sosy – jeden z tamaryndowca, drugi z masła orzechowego.
Kolorowe było także curry – warzywa w kolorach tęczy, tofu, cieciorka i kremowy sos. Sos był smaczny, ale bez zaskoczeń – wyrazisty, z wyczuwalną nutą mleka kokosowego. Tofu przydałoby się trochę więcej wyrazistości, może chwilka dłużej w marynacie, ale ogólnie jest to danie smaczne, choć znane w wege realiach bardzo dobrze.
Największe brawa należą się dwóm daniom głównym: seitanowi w BBQ oraz panierowanemu tempehowi. O ile tofu jest już bardziej znane i powszechne, o tyle seitan i tempeh to dla wielu spoza wege światka pojęcia nieznane. Tutaj nie tylko są, ale przygotowano je z ogromną pieczołowitością i rewelacyjnym skutkiem.
Seitan w BBQ smakuje jak dobrze przyrządzona karkówka – jeszcze dwa lata temu taką jadłam, więc wiem co mówię. Seitan ma idealną konsystencję, jest wyrazisty dzięki dobremu doborowi przypraw, a towarzyszą mu znów kolorowe warzywa oraz chrupiące frytki z batatów. Niejeden mięsożerca będzie zdziwiony, że to danie nie ma grama składników zwierzęcych.
Przepyszny jest także tempeh. Niemal wyrywamy sobie talerz, bo wszystko komponuje się i smakuje wybornie. Pasta z czarnej soczewicy i grzybów jest niezwykle aromatyczna, lekko pikantna. Nie ma mowy o mdłych smakach i nudnych strukturach – tu się dużo dzieje, ale tylko w pozytywny sposób.
Na koniec o jedynej pozycji nie roślinnej – makaron z tuńczykiem. Jest to równie pyszna propozycja i wszystko tu gra, charakterny tuńczyk, dobrze przyrządzony makaron i sos. Dla nie wegetarian równie ciekawa propozycja z karty polecanej przez szefa kuchni.
Kończymy oczywiście deserami. Z klasycznej karty wybieramy czekoladowego fondanta, który kusi płynną czekoladą w środku. Dodatki przełamują słodycz czekolady. Deser z karty polecanej przez szefa kuchni niestety nie skradł naszych serc. Ryżowy pudding z mango to propozycja, która bardziej pasowałaby na śniadanie niż poobiedni deser.
Pod Papugami zapewniło nam duże pozytywne wege zaskoczenie. Bardzo cieszy fakt, że restauracje skierowane nie tylko do roślinożerców tak eksperymentują i są skore zaproponować wege klientowi więcej niż jedną propozycję. I to propozycję nieszablonową zamiast oklepanego makaronu ze szpinakiem. Przyrządzić smaczne danie wegetariańskie jest trudniej niż mięsne, a każda próba cieszy. Idźcie i próbujcie, nie będziecie zawiedzeni.
Pod Papugami
Rynek / Sukiennice 9a