Recenzujemy

1/7 od koochni: koniec ze sztampą na talerzu

Co kryje pudełko?

Na skrajnie nasyconym rynku gastronomicznym nie wystarczy po prostu dobrze karmić – trzeba dać od siebie coś ekstra. W przypadku 1/7 od koochni, niepozornego lokalu w zakamarkach Nadodrza, nietypowe podejście do menu gwarantuje, że to miejsce zapada w pamięć na długo.

Nic nie cieszy mnie bardziej, niż kulinarna perełka znaleziona w najmniej spodziewanym miejscu, a 1/7 od koochni zaskakuje na wielu poziomach. Wieści o umiejętnościach tutejszego szefa kuchni krążą po mieście od co najmniej kilku miesięcy, ale życie uczy, że dobra prasa nie zawsze idzie w parze z dobrymi wrażeniami. Do bólu niepozorny lokal z szaro-burą fasadą przycupnął w rzędzie kamienic przy ulicy Oleśnickiej, więc przechadzając się po okolicy łatwo po prostu go przeoczyć. Gdy wejdziemy ośrodka wita nas skromnie urządzone wnętrze z długimi, wspólnymi stołami, szeroką lada i ogromną kuchnią zajmującą ponad połowę powierzchni lokalu. Na regałach piętrzą się kulinarne książki i przetwory, a w rogu wzrok przyciąga metalowy zlew, przy którym chętni mogą umyć ręce lub poczęstować się wodą z kranu. 1/7 od koochni jest częścią sieci lokali promujących picie kranówki i obalanie mitów wokół niej, więc wodę w tej formie zawsze dostaniecie tu za darmo.

szyld

wnetrze

woda

Ciekawie zaczyna dziać się w chwili składania zamówienia. Każdego dnia w menu znajdziemy tylko dwie pozycje, mięsną i wegetariańską, a każda z nich składa się z siedmiu niewielkich porcji różnych dań. Potrawy są serwowane na małych, przystawkowych talerzykach lub w miseczkach podawanych wspólnie w głębokiej, drewnianej tacy. Wyjątkiem są dodawane do zestawów zupy, które ze względów praktycznych trafiają na stół osobno i w pierwszej kolejności. Każdy taki zestaw, niezależnie od składu, kosztuje 29 złotych, a dania zmieniają się każdego dnia.

wege1

Co uderza w takim sposobie podania? Przede wszystkim różnorodność i nieoczywista na pierwszy rzut oka obfitość. Zestaw wyglądający jak kombinacja przekąsek jest bardzo sycący i szybko okazuje się, że zjedzenie wszystkiego, co trafiło na talerze, jest sporym wyzwaniem. Nie bez znaczenia jest także prezentacja dań, wyjątkowo apetyczna dzięki połączeniu przeróżnych kolorów i faktur. Całość przypomina malarską paletę z której, kęs po kęsie, dobierając proporcje wedle uznania, komponujemy własne kulinarne dzieło.

W moim wege-puzdrze znalazły się pieczone warzywa z dressingiem i prażonym amarantusem, placuszki warzywne, puree ziemniaczane z wasabi, kawałek ciabatty, zielona sałatka, pasta z marchewki i kolendry oraz krem z kiszonych buraków. W mięsnym puzdrze Wojtka była ta sama zupa i puree, a poza nimi biała fasolka ze szpinakiem i pancettą, drobiowe klopsiki w sosie pomidorowym, pasta z cieciorki, pieczywo i sałatka z groszku, fety i skorki cytrynowej.

krem buraczany

kompot

Buraczkowy krem pozbył się lekko mdławej słodyczy dzięki kwaśnym nutom, a całość łagodziła odrobina śmietany, będąca niezbędnym smakowym kontrapunktem dla kiszonki. Oboje zamówiliśmy także przepyszny, ciepły, słodzony miodem kompot o intensywnym aromacie przypraw korzennych.

wege2

Po wege-zestawie nie spodziewałam się fajerwerków, ale pieczone warzywa okazały się absolutnym hitem całej czternastki. Tylko wytrawny kucharz jest w stanie zamienić najzwyklejszą marchew i pietruszkę w zwalające z nóg danie. Pieczone warzywa były miękkie, ale zwarte, a mieszanka przypraw i oliwy podbijała ich subtelną słodycz wykończoną mocną, wytrawną nutą. Do całości świetnie pasowała amarantusowa kruszonka, nadająca warzywom lekko orzechowy posmak. Drugą lokatę w kategorii roślinnej bezapelacyjnie przyznałabym warzywnym placuszkom, będącym kwintesencją pojęcia „comfort food”. Lekko chrupkie z zewnątrz, mięciutkie w środku i delikatnie tłuste krążki ciasta trafiły na talerzyk w bardzo adekwatnym towarzystwie kleksa śmietany. Świeżości zestawowi dodawała zielona sałatka z surowej, siekanej białej kapusty, ogórków i koperkowego dressingu, a słodka pasta z marchwi podbita cytrusową nuta kolendry zgrabnie współgrała z ciabattą, której jednak zabrakło chrupkości.

mięsne1

W mięsnym puzdrze Wojtka prym wiódł miks fasolki z pancettą (włoskim boczkiem) i szpinakiem, również świetnie wpisujący się w kategorię „comfort food”, gdzie sól, tłuszcz i węglowodany tworzą wyjątkowo udaną kompozycję. Klopsikom z drobiu zabrakło wyrazu, ale pomidorowo-kolendrowy sos smakował jak sprowadzony ekspresem z Meksyku. Choć mamy dopiero marzec, warzywa smakowały tak intensywnie jak te zbierane u schyłku gorącego lata. Udane okazało się połączenie groszku, fety i cytryny, która znalazła się również w paście z cieciorki (której nie należy mylić z hummusem). Wasabi w bardzo poprawnym puree w zasadzie mogło nie być, bo ostrość wyczuwało się jedynie w posmaku, choć pomysł zamiany swojskiego chrzanu na wasabi sam w sobie zasługuje na uwagę.

Każdego dnia restauracyjnych puzdrach znajdziecie inny zestaw składników, od swojskich po inspirowane kuchniami świata, a serwowanie dań w tak nietypowym wydaniu gwarantuje, że każda wizyta w tym miejscu będzie kulinarnym zaskoczeniem. Pod tym względem 1/7 od koochni jest jak powiew świeżego powietrza w nieco dusznym, wrocławskim światku kulinarnym, co jest chyba najlepszą rekomendacją, jaką można wystawić restauracji.

1/7 od koochni
ul.Oleśnicka 7a
Pn-ndz: 12:00-18:00

Kasia

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również